środa, 3 sierpnia 2011

miejski chillout



Jak bardzo było nam potrzebne takie popołudnie, jak dzisiejsze... doceniam spokojniejsza po trudnych jakoś dniach ostatnio,
popołudnie niespieszne, słoneczne, bez żadnego celu, bez terminów, po prostu, spacerowałyśmy, patrzyłyśmy na fontannę, dzieci biegające, ludzi wędrujących, zajadających lody w taki ciepły, sierpniowy dzień  (lato sierpniowe tak wyczuwalnie dla mnie różni się od lata lipcowego, czerwcowego, jakoś mi bliższe jest przez to, jakie jest).
Heli próbowała się przełamać do trawy - nie ten moment jeszcze, wolała pozostać na kocu, choć ostatnio głównie czworakuje w tempie ekpresowym do celu, jaki sobie upatrzy. Siedziała więc sobie grzeczniutko, przeglądała książeczkę, słonko obdarowywało ją kolorami, ciepełkiem. Ona mnie swoją radością, ja odbijałam ją jej, a potem obie w domu TM... i tak wszyscy z tego czasu miejskiego chilloutu pięknie skorzystali...
















zachłanność w byciu z nią skupiona na danym dniu, niewyprzedzająca, uważna. niby jeden dzień, a taki ważny, jak cały świat.
udało się dziś. udało się być dziś i dla niej, i dla siebie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz