sobota, 31 sierpnia 2013

szczęśliwego nowego roku

hehe. tak, wcale mi się nie pomyliło
byliśmy oglądać fajerwerki na koniec wakacji razem z Martą, Piotrem i ichną Celinką i naszą Helenką,
i tak się nam jakoś udzieliło, bo pokaz lepszy od niejednego sylwestrowego :-)
nie zastanawiałam się długo, jaki deser przygotować na ostatnią sobotę wakacji na spotkanie z Przyjaciółmi w ich sielskim wiejskim domu, w końcu
królowa jest tylko jedna, a zwie się Pavlova  (o, a tu proszę potwierdzenie u Pieguski, że się nie mylę).
Dziś mieliśmy wersję de lux: z truskawkami, malinami i borówkami. Nie został nawet okruszek, a i na dokładkę już nie było:



puenta dzisiejszego dnia jest może i patetyczna, ale mi tak dobrze zrobił ten wniosek, że chcę go zapisać tu właśnie i teraz: DAWANIE przynosi dużo, dużo więcej niż branie!

piątek, 30 sierpnia 2013

przygotowujemy się



chyba najtrudniej mi...
Heli w poniedziałek rusza do przedszkola...

Mała Fatra dzień drugi, trzeci i czwarty

Dzień drugi, to Dolne i Nove Diery. Horne, podobno najciekawsze, zostawiliśmy, by wrócić.
Diery to po polsku "Dziury" i to słowo genialnie oddaje klimat i charakter tych miejsc - wąskich, krętych wąwozów, skalnych kanionów, które przez wiele wiele lat rzeźbiła płynąca z dużą siłą woda, wyrzeźbiła miejsca pełne załomów, urozmaiconych reliefów, cienistych szczelin, skalnych schowków, zwężeń, rozszerzeń. Słońca w wielu miejscach nie uświadczysz, gdy się pojawia przy wodospadach, dodaje cudownej poświaty i magii, dużo miejsc zacienionych, pełnych wilgoci, ale takiej ciekawej, miłej jakiejś, górskiej.
Heli przechodziła przez Diery dużo na własnych nogach, zafascynowana drabinkami, mostkami, wąskimi przejściami, tryskającą z przeróżnych miejsc wodą, dużo u mnie na rękach, bo często przejście w nosidle było po prostu niemożliwe.
Ciekawy dzień! ciekawy



Trzeciego dnia moczyliśmy się w podobno największym w centralnej Europie parku wodnym, w którym największym minusem był dziki tłum, a największymi plusami ciepluteńkie, cudne wody termalne i widoki na Zachodnie Tatry.
Czwartego natomiast moczył nas deszcz, psując wszystkie wtorkowe plany (wejście na Veľký Kriváň, najwyższy szczyt w grupie górskiej Małej Fatry), pozostało nam więc założenie kurtek i powolne snucie się po małych, pustych słowackich wioskach, wioseczkach, miastach, miasteczkach. W jednym z nich, noszących nazwę Žilina, w opisie którego w przewodniku K. znalazł, że to "miasto tętniące życiem", po godzinie 19. nawet Štúrbaks café & bistro było puste, a w poszukiwaniu smacznej smotanovej zmrzliny, czyli lodów śmietankowych trafiliśmy do McD, w którym to, atrakcją niespotykaną był żółw o dwóch głowach! serio, żywy był,ruszał się, choć z trudem, sama stałam i uwierzyć własnym oczom nie mogłam. A to było przygód kilka :-)

środa, 28 sierpnia 2013

Mała Fatra dzień pierwszy


Mała Fatra - Duża Radość.

Pasmo górskie w Zachodnich Karpatach, miejsce wypatrzone i wymarzone przez Iz, im się nie udało w tym roku tam pojechać, choć wierzę że Dolina Pięciu chociaż w części zaspokoiła górskie głody, udało się zakiełkować ten pomysł we mnie. Miała być Sycylia, Portugalia, w pewnym momencie Grecja, a trafiliśmy w końcu na Słowację, z trekingowymi butami, nosidłem, plecakiem, wszelkim górskim ekwipunkiem i przede wszystkim z otwartym i chętnym do wszystkiego Dzieckiem. Jej, poza wiatrem, przydarzały się same mniejsze i większe Radości. Plac zabaw co dzień (w każdym schronisku, przy każdej większej trasie miejsca dla dzieci, place zabaw z trampoliną albo gry i zabawki), ciasteczka i lody nie tylko w weekend, owieczki i konie, i basen termalny, i rosołek z kluseczkami, przekąski i śniadanka na świeżym powietrzu, Mama obecna i Tata nie w pracy.
Podział zadań był taki, że Heli w nosidle nosił TM, ja w plecaku prowiant, kurtki, aparat, wodę etc. Ciężki z rana plecak, stopniowo zmniejszał wagę, zwiększając wagę Damy w nosidle. Dodatkowym plusem, niemałym, było to, że mogłam obserwować, patrzeć przez obiektyw, być blisko i być też sama ze sobą, wietrzyć głowę górskimi wiatrami, kontemplować, chłonąć. Z pierwotnego planu, wychodząc w sobotę rano z Doliny Vratnej by wejść tylko na Chleb, podczas postojowych analiz map przez dwie mądre głowy, plany się zmieniały i zrobiła się całodzienna, piękna i słoneczna wędrówka graniami Małej Fatry i dopiero późnym popołudniem schodziliśmy w doliny.

poranek

muzyka, kawa i w piżamach do 10!
tak się dziś wolno zbierałyśmy w dzień i,
 

uskuteczniałyśmy slow life, albo inaczej, po prostu leniuchowałyśmy,
a czytam w Z., że czasem można:
"lenistwo, próżnowanie czy, jak kto woli, powolność ma swoje dobre strony. 
Pozwala doładować baterie, co ma ogromne znaczenie dla zdrowia psychicznego i fizycznego. Jest też okazją do odreagowania, uspokojenia myśli
Gdy zwalniamy, nasz umysł może swobodnie wędrować, a to jest warunkiem wszelkiej kreatywności.  
Leniuchując, zapominamy o troskach dnia codziennego i możemy udać się na poszukiwanie odpowiedzi na tak ważne pytania, jak „Kim jestem?” czy „Jaki sens ma moje życie?”.

i na koniec stópkowe love w helikowej wersji:



tyrek


piękne popołudnie, kolejny pełny dzień, z wizytacjami z różnych stron, ze słonkiem i dobrymi rozmowami z Mamką
Heli szczęśliwa, wpatrzona w Maniego, Mani dbający o Nią
odwiedziliśmy Koziołki. Jeden Pyrek, drugi Tyrek
genialne te imiona, szczególnie to drugie
też jestem trochę Tyrek, po siedmiu wypranych pralkach czekały stooooosy prasowania, wczoraj zawalczyłam z tymi górami
dziś Heli zastała deskę do prasowania obniżoną, a przy niej krzesło: to dla mnie tak uszykowałaś, żebym mogła pracować?
Mówię Jej, że po prostu byłam tak zmęczona, że musiałam dokończyć na siedząco.
Bierze więc swój telefon i dzwoni do Babci: Wiesz, Mama wczoraj nie dała już rady, musiała prasować tak nisko...

wtorek, 27 sierpnia 2013

a na wakacjach to było tak:




varia

cieszyłam się na wyjazd, na wakacyjny górski czas, cieszyłam na powrót i cieszę na to, że jeszcze  tydzień cały po domowemu,
może się znajdzie czas i przestrzeń, żeby się poukładały w głowie obrazy,
żeby pobyć trochę domową kurą i naczytać się po nocach,
a na pewno i przede wszystkim to jest czas dla Niej,
wiele, wiele razy zapewniać musiałam, że będę z Nią, że nie idę jeszcze do pracy, że przygotujemy się razem na przedszkole, że będziemy razem dużo!

siedem pralek dziś w międzyczasie się wyprało, wysuszyło, poskładało, obiad się ugotował, książki dobrej kolejne strony się przeczytały, i się działo ciekawie
spacerów było chyba ze cztery,
na pierwszym zatrzymałyśmy się w bibliotece i Heli dostała swoją własną kartę czytelniczą, wypożyczyłyśmy kilka książek, a jutro pójdziemy po książki dla Ciebie, dobra?
na drugi zabrałyśmy nową poważną hulajnogę, którą dostała od Dziadków, bo miałam imieninki, wiesz Mama?
 

na trzeci wybrałyśmy się w naszym dawno zapomnianym wynoszonym nosidle - bardzo poprosiła i przekonać się do innego środka transportu za nic w świecie nie chciała
(to po górach zapewne), więc ubaw miałyśmy niemały:


na czwartym skończyłyśmy u Cyryla, gdzie nas znają już, ja marzyłam o czarnej dobrej kawie (o 19!), a Heli o szklaneczce soku:


jako, że napoje obu nam dobrze zrobiły przedłużyłyśmy spacer do księgarni, tak tylko zerknąć i jak zwykle nie wyszło. Sama wpadła mi w ręce, serio, otworzyłam tylko i już nie mogłam odłożyć: prześmieszny tytuł, ilustrował książkę Jan Marcin Szancer, a tłumaczyła Irena Tuwimowa, kto by odłożył? ja nie umiałam, więc dziś przede mną ciekawa noc: Gałka od łóżka

wróciłyśmy uradowane, ja miałam do powieszenia ostatnią porcję prania, a Heli zadeklarowała, że idzie do siebie, żeby przygotować dla nas ucztę, nawet jak Tata przyjdzie w końcu z tej pracy to będzie mógł też coś zjeść - zapewniła i zniknęła cichutko na parę minut, po czym dumnie oznajmiła, że już muszę skończyć, bo zapraszam! 
Uczta na całego! Dla mnie była kawa i arbuz, dla Niej: woda, naleśniki, banan i kanapka bezglutenowa jasna (sic!)


Uwielbiam! uwielbiam Jej słuchać.
Jej argumenty, wątki, które łączy i składa, jaj gestykulację i mimikę, to jak bawi się słowami, dźwiękiem, intonacją. Jeszcze o tym wspomnę, bo na wakacjach mogliśmy się duuuuużo nasłuchać, a i tak dużo umyka...

jaki dobry pełny dzień
i jeszcze się nie skończył




piątek, 16 sierpnia 2013

jetzt geht's wirklich los...

Heli wakacjuje w różnych konfiguracjach od początku sierpnia w zasadzie,
teraz wreszcie ruszamy WSZYSCY...






dziś jeszcze tłumaczyła wszystkim co będzie robić:
jadę w góry, będę dużo chodzić, a jak się zmęczę, to Tata mnie będzie niósł w nosidełku, a Mama będzie obok!