niedziela, 16 grudnia 2012

bez tytułu


wszystko mogło być dziś nie tak
pogoda zupełnie nie taka, snu jak na lekarstwo, narciarski wyjazd TM

a popołudnie miałyśmy wymarzone! nie! nie! to za mało. Nie wymarzyłabym sobie lepiej tego dnia...
Niewiele jest takich momentów, dni, kiedy tak bardzo się jest, w każdej sekundzie, całą sobą, wzrok i słuch tak wyostrzone, że czują pachnące deszczem powietrze, słyszą krople spadające z rzeźb lodowych, którym pogoda nie służy, że czują w których momentach mojego spojrzenia akceptującego szuka Heli.

Tak ożywczy czas...
Obiecałam dziś rano Heli kawę w mieście, obiecałam, że zabiorę ciasteczka, że pójdziemy do pięknego miejsca. Popołudniem była więc sejdeczna kawa dla Mamusi i desej dla Heli w kawjajni, a potem spacer, Mama weźmie Heli w nosidełkujazem pod pajasolem i jej słowa, przejęte nawet w tonie ode mnie tuli, tuli, tuli jazem!  I dżingu bejs,  dżingu bejs  nucone nieporadnie raz prze mnie, a potem tejaz Heli spjóbuje, by po chwili dodać:  jeszcze tego nie umie.
Udało nam się wejść znów (ten grudzień to dużo, dużo, dużo książek) do księgarni - Mamo, ile tu książek - i znów kolejne kupić. Czy to dla Tatusia?  a dla Elenki też?
A potem wróciłyśmy i zdążyłyśmy jeszcze sprawdzić, czy lampki na choinkę działają. Ja też będę ją ubiejać! To wszystko na Święta! Potem zapaliłyśmy trzecią świece adwentową i jeszcze kilka małych, napaliłyśmy w kominku, a potem zasnęłyśmy razem w dużym łóżku Mamusia też chce spać? w stałym ostatnio zestawie z Przyjacielem Białym, Tubusiem i Muminem...

Tyle jeszcze chciałam opowiedzieć o tym dniu, o naszej bliskości, relacji Matki z Dzieckiem, o tym, ile szczęścia ONA mnoży, ile siły dodaje, ile uśmiechu wywołuje swoim nieustannym zdań tworzeniem, swoimi pomysłami, wyobraźnią, wyczuciem, empatią. Pisałam wczoraj o tym, że uwielbiam sobotę, bo jest czas, żeby patrzeć i słuchać. Dziś też mocno patrzyłam. Codziennie patrzę, bardzo patrzę, bardzo jestem i słucham. Nie zatrzymuje się w tym patrzeniu na Niej samej, nie patrzę dla samego patrzenia.

Przeczytałam dziś tu: coś o czym dużo myślę, o takim byciu z dzieckiem

A teraz przeczytałam „Dziecko z bliska” Agnieszki Stein.
I to jest bardzo pozytywna lektura, bardzo. Ciepła. Wspierająca. Kojący balsam na dusze tych rodziców, którzy nie stosują „metod wychowawczych”. Rodziców, którzy nie „uczą dzieci zasypiania”, tylko zasypiają z dziećmi we wspólnym łóżku. Matek, które karmią piersią miesiącami, pielęgnują więź i potrafią znaleźć radość w kontakcie z małym ciałem. Jeżeli nie wierzysz, że można „przyzwyczaić” dziecko do noszenia i je nosisz – masz rację. Nie można przyzwyczaić, bo dziecko w końcu rusza na własnych nogach, są na to dowody na każdej ulicy, ha! Lubię myśl przewodnią tej książki, że otóż najlepszą „metodą wychowawczą” jest własny rozsądek i budowanie relacji, a nie napięcie się do „wychowywania”. Istotna jest więź z dzieckiem, a nie egzekwowanie, nie perspektywa efektów wychowawczych, a dobre przeżywanie każdej chwili.
Potrzebowałam tej werbalizacji.



potrzebowałam tej kawy! tego popołudnia, tego miejsca, czasu. Tego wszystkiego co było dziś
tego, że Heli będąc tak blisko, często przytulona, przyklejona wręcz, oddalała się na chwile, wędrując sobie swobodnie po werandzie, przybiegała radosna po owoce, będąc tak blisko, pozwalała też pobyć ze sobą...
Dziękuję... Dziękuję!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz