zwracając się ku pozytywnościom, czytam felieton K.Miller z listopadowego Z. i
tak próbuję patrzeć dziś na las:
Ale nie tylko dlatego lubię listopad.
Nie czekam na niego, oczywiście, bo chciałabym jak większość z nas, żeby lato i piękna złota jesień trwały jak najdłużej.
Ale lubię go za to, że jest taką ciekawą cezurą między ciepłem a zimą.
Takim samotnym miesiącem, innym niż wszystkie. Pociesza mnie, że to on przyjdzie po złocie i purpurze i otuli szarością. Ukoi perłową poświatą.
Ujawni znów to, co skryte pod liśćmi - szkielety drzew. Subtelny, jak chińskim tuszem malowany na tle nieba rysunek gałęzi i konarów. (...)
I właśnie na szczęście jest spokojny, pozornie nudny listopad, kiedy można schować się w ciepłe koce i w siebie. Jeśli nie płonie w nas jakiś ból.
A w listopadzie - designerskie kolory: dymy, mgły, ciemne fiolety, oliwkowy, przeróżne brązy i beże,
cała gama szarości, zapach gnijących liści (uwielbiam) - deszczu i po deszczu. Połysk mokrych pni drzew, w mieście połysk mokrego asfaltu
i światła uliczne na tle ciemnego nieba....
Więcej spotkań domowych z przyjaciółmi, gorąca herbata, nalewki, fotel i książka.
tak!
taki był nasz powrót do lasu dziś - mglisty z perłową poświatą, rześki i cichy, pachnący i zapraszający. cudny!
a teraz ciepła herbata, muzyka
i ciepło maminej kuchni
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz